poniedziałek, 27 lipca 2015

I

A/N: Wiszę wyjaśnienie, bez którego nic nie będzie zrozumiałe – nie było ckliwej miłości do panny Evans. Ja tego nigdy nie kupiłam i zwyczajnie dalej nie kupuję, a skoro nie było, to wyobrażam sobie, że nikt się specjalnie biednym panem S. nie przejął, bo po co? Nieładnie, panie Dumbledore… Aha: w całym fiku panuje niepedagogiczne podejście do wszystkiego, zwłaszcza nielegalnych substancji. Jeśli ktoś chce/musi się wycofać to teraz byłby odpowiedni moment.

Rozdział pierwszy
Ocean bez końca

sierpień, 1982

– Więzień 4577-009, wprowadzić!
Dwóch strażników przyprowadziło, a raczej bardziej wniosło, na salę sądową wychudzonego mężczyznę o czarnych, tłustych włosach i w brudnym uniformie więźnia Azkabanu. Ledwo stał na nogach, ale gdy tylko usadzono go na krześle na środku sali, a magiczne więzy oplotły jego ciało, szarpnął się z taką siłą, że strażnicy cofnęli się o krok i wyciągnęli różdżki.
– Dziękuję, panowie. – Bartemiusz Crouch uniósł dłoń i tym samym oddelegował dwóch mężczyzn, gdy tymczasem więzień zaśmiał się głośno i splunął na podłogę. Siedząca najbliżej czarownica w szacie Wizengamotu skrzywiła się z obrzydzeniem. – Więzień 4577-009, Antonin Dołohow. Wezwany jako świadek w sprawie zeznań dotyczących rozprawy 65-007: śledztwo i rozpatrzenie zarzutów wobec Severusa Snape’a, oskarżonego o przynależność do Wewnętrznego Kręgu Śmierciożerców i działalność przestępczą z ramienia Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Czy świadek jest gotów zeznawać?
Pociągła, wychudzona twarz Dołohowa wykrzywiła się w paskudnym uśmiechu. Crouch pozostawał niewzruszony, a siedząca po jego prawej stronie czarownica rozprostowała pergamin, na którym z zawrotną prędkością magiczne pióro protokołowało przebieg rozprawy.
– Uznam to za potwierdzenie. Proszę protokolantkę o zaznaczenie, że świadek uczestniczy w rozprawie dobrowolnie. Co zeznaje świadek w sprawie oskarżonego i stawianych mu zarzutów?
– Winny! – zakrzyknął ochoczo Dołohow, opryskując śliną pierwszy rząd.
– Czy świadek wie, gdzie obecnie przebywa oskarżony? – Jeśli nawet przewodniczący procesu był jakkolwiek zachowaniem śmierciożercy poruszony, to nie dał po sobie absolutnie nic poznać. Dołohow przesunął językiem po spierzchniętych wargach i przekrzywił głowę, chwilę obserwując siedzących przed nim członków Wizengamotu.
– Czy świadek zrozumiał zadane mu pytanie? – zniecierpliwił się Crouch.
– Zrozumiał – potwierdził.
– Proszę zatem zeznawać.
Śmierciożerca zawahał się jeszcze chwilę, po czym wbił spojrzenie czarnych oczu w protokolantkę i zaczął mówić. Jego głos był monotonny i nieprzyjemny, zupełnie jakby większą część czasu spędzał na krzykach do utraty tchu. Biorąc pod uwagę, że przebywał w Azkabanie od czasu zniknięcia Voldemorta, było to wielce prawdopodobne.
– Severus Snape, poszukiwany numer jeden. Nieuchwytny szpieg – zaczął i znów oblizał usta. Uśmiechnął się krzywo i wbił wzrok w czarownicę naprzeciwko siebie, która spojrzała na niego krótko, a potem zaraz straciła odwagę, by dłużej mierzyć się na spojrzenia z człowiekiem o twarzy, która była wręcz esencją postradania zmysłów. – Poproszę protokolantkę o zaznaczenie… Że w Wewnętrznym Kręgu ja byłem tym od brudnej roboty. – To powiedziawszy, zarechotał.
– Severus Snape! – Crouch wyglądał, jakby lada chwila miał wybuchnąć.
Dołohow zmrużył oczy i zwrócił się wprost do niego:
– Snape był tym od niebrudzenia sobie rączek! – warknął. – I wątpię, żeby coś się tutaj zmieniło. Nie dostaniecie go żywego.

***

– Niech to szlag! – Snape poderwał się gwałtownie, gdy bulgocząca, zielona breja przerwała jego rozmyślania, wyciekła z kociołka, przeżarła się przez jego szaty, a następnie zaczęła nadtrawiać podłogę. – Szlag, szlag, cholera jasna! 
Ściągnął z siebie ubrania i przykuśtykał do łazienki, po czym poprzewracał zawartość brudnej szafki nad umywalką w celu znalezienia remedium na oparzenia, przy tym spodziewając się wściekłego dzwonienia dzwonkiem do drzwi w każdej chwili. Sąsiedzi nie będą zachwyceni, a on jako poszukiwany przez prawo nie mógł sobie pozwolić na zwracanie na siebie uwagi, więc będzie musiał rzucić jak najszybszym Obliviate. Był zjeżony, zmęczony i zaszczuty. Odszukał różdżkę w kupce rzuconych na podłogę brudnych ubrań i starał się zebrać myśli, ale ból był jeszcze gorszy niż wczoraj i wątpił, czy uda mu się zachować spokój. Tamtej nocy, gdy wszystko się posypało, ledwo uszedł z życiem. Zaatakowali go właśni ludzie. Postcruciatusowe skurcze wciąż nie dawały mu spać, a to, co miało być najlepszym remedium na które w tej chwili było go stać, właśnie wylądowało w mieszkaniu na dole z ponurym plaskiem. Ci z dołu z pewnością zaraz tu przylezą… Na szczęście to tylko mugole. 
Świat bez Voldemorta był niewiele bezpieczniejszy od tego z nim. Zanim Severus zorientował się, że cały ten śmierciożerczy burdel jest klubem faszystów i lada chwila idzie na dno, było za późno by się wycofać. Nikt nie chciał go słuchać. Teraz będzie musiał zadbać sam o siebie. Jak zawsze. I jak zawsze nie miał też gdzie uciekać, ale robił co mógł. Na początek dopilnował, by dzielnica, w której się ukrywał była na tyle mugolska i na tyle patologiczna, by nikogo nie zdziwił jeszcze jeden szemrany facet w czerni, który warzy po nocach podejrzane substancje. Nadal spodziewał się łomotu do drzwi i krzyków, prawdopodobnie w wykonaniu ubranego w brudny podkoszulek ojca trójki dzieci, do tego niepłacącego alimentów, ale nic takiego nie nastąpiło. Snape zdążył nawet jako-tako uprzątnąć bałagan i znaleźć ostatnie czyste spodnie. Zaczęła się gonitwa myśli, a on był zbyt obolały, by ją zatrzymać. A może nikt tam nie mieszkał? Instynkt szczura na tonącym okręcie wziął jednak górę – musiał się upewnić. Nie mógł tak tego zostawić. Złapał różdżkę, wymknął się z mieszkania i nie zapalając światła na korytarzu zbiegł na dół. Załomotał do drzwi. Przez chwilę nikt nie odpowiadał, więc zebrał się na ten tytaniczny wysiłek i załomotał znowu. Całe jego ciało przeszywały ostre fale bólu, tiki mięśniowe były zbyt częste, żeby mógł stać prosto. Może faktycznie nikt tu nie mieszkał? Cichy głos w jego głowie kusił wizją powrotu do mieszkania i przespania się choć pół godziny. Nie pamiętał kiedy ostatni raz był wyspany.
– Czego?! – Odrapane drzwi mieszkania sąsiadów z dołu uchyliły się dosłownie na pół cala, skrzypiąc niemiłosiernie i pobudzając jeszcze bardziej jego migrenę. W korytarzu było ciemno, w przedpokoju panował półmrok, więc nie mógł nawet dojrzeć, z kim rozmawia. – Do ciebie mówię, jasna cholera! Czego chcesz! Ty tam! – Z głębi mieszkania dobiegł go bardzo stłumiony, agresywny głos o wyjątkowo mocnym, irlandzkim akcencie. Severus organicznie nie cierpiał irlandzkiego akcentu. Jedno zaklęcie i osoba po drugiej stronie drzwi padła z hukiem na podłogę. Wślizgnął się do mieszkania i zamknął za sobą drzwi. Wyciągnął przed siebie różdżkę.
Lumos.
W mieszkaniu panował zaduch i ciężki, kwiatowy zapach, nie do końca nieprzyjemny. Snape rozejrzał się czujnie, a potem ukucnął. Na podłodze leżała kobieta, kompletnie nieprzytomna pod działaniem Petrificus Totalus. Na twarzy miała grubą, białą maskę laboratoryjną, co wyjaśniało stłumiony głos. Severus zmarszczył brwi i wyprostował się ponownie. Coś w tym mieszkaniu było głęboko niepokojące. Miał jeszcze chwilę zanim zaklęcie przestanie działać. Mógł się rozejrzeć… Chociaż coś mu mówiło, że im mniej wiedział, tym lepiej. Instynkt szpiega i wrodzona paranoja uruchomiły w nim wszelkie wewnętrzne sygnały alarmowe. Lepiej po prostu rzucić na nią Obliviate, załatać sufit i iść. Ale dlaczego było tu tak ciemno? I co to za zapach? Nie był syntetyczny, więc nie mógł to być jeden z tych paskudnych mugolskich sprejów do kibla. Rzucił kilka zaklęć na drzwi, sprawdzając czy uda się wykryć choćby ślad czarnej magii. Nie. Nic z tych rzeczy, więc czemu miał tak złe przeczucia? Podszedł do drzwi na końcu korytarza i nacisnął klamkę, na wszelki wypadek osłaniając się magiczną tarczą. Kwiatowa, ciężka i bardzo duszna woń trafiła do jego nozdrzy ze zdwojoną mocą. 
W pokoju bzyczały pod sufitem lampy produkujące sztuczne oświetlenie, w rogu buczał generator. Severus zmrużył oczy i opuścił różdżkę. Drogi sprzęt jak na tak paskudną dzielnicę. Okna były szczelnie zasłonięte, a przy parapecie stało ogromne, drewniane biurko i względnie skomplikowana szklana aparatura laboratoryjna. Pod ścianami ustawiono stoły z donicami, w których rosły ogromne, półtorametrowe rośliny o grubych łodygach i wielkich kwiatach o fioletowo-czerwonych płatkach. Niektóre z roślin były już dojrzałe, bulwiaste owoce poszarzały, a z uprzednio zrobionych nacięć wyciekał gęsty, białawy i różowy sok podobny do kauczuku. Severus musiał przyznać, że tego się nie spodziewał. Na Merlina! Czy to możliwe, że przez ten cały czas miał tuż pod sobą amatorskie laboratorium? Ci mugole jednak nigdy nie przestaną go zadziwiać. I to niekoniecznie w dobrym sensie.
Podszedł bliżej stołu pod oknem i obejrzał fiolki, tubki, podstawowe szkło laboratoryjne i palniki. Musiał przyznać, że jak na mugolską alchemię – a niewątpliwie było to właśnie to… Sprzęt nie był najgorszej jakości. Zajrzał do jednej z szalek leżących na stole, a potem zerknął szybko w kierunku kwiatów. Tak jak się tego spodziewał. Wziął w palce lepki, przypominający glinę, ciemnobrązowy placek. Powąchał. Słodki, kwiatowo-cynamonowy zapach. Opium. Obejrzał się za siebie w samą porę, by zauważyć, jak sąsiadka bierze na niego zamach sporych rozmiarów kijem baseballowym. Na szczęście niektóre odruchy obronne nigdy nie dały się stłumić:
Protego!
Siła zaklęcia odrzuciła kobietę aż pod przeciwległą ścianę. Snape jednym ruchem różdżki roztrzaskał kij na drobne drzazgi, a ona odsunęła się zaraz na czworaka, byle dalej od niego. Zerwała z twarzy maskę i próbowała wstać, ale on był szybszy. Nie zdążyła nawet krzyknąć. Z jego różdżki wystrzeliły sznury, które spętały jej nogi i ręce. Severus podszedł do niej powoli i ukucnął, jego czarne oczy świdrowały ją przenikliwie. Gdy zauważył na twarzy podejrzanej sąsiadki satysfakcjonujący go wyraz absolutnego przerażenia, uśmiechnął się w sposób, który przypominał raczej drapieżnika szczerzącego zęby, niż ludzki wyraz wesołości. W tym strasznym mężczyźnie nie było nic wesołego, to poznała od razu. Kobieta starała się zachować spokój, ale widać było, że umysł odmawia jej posłuszeństwa i zaczyna panikować. Przez głowę przelatywały jej setki powodów, dla których ktoś może tu być, ale skąd, na Boga, miałby magiczny patyk, którym…! Nie. To się nie działo naprawdę. To opary. Maska przestała filtrować powietrze, za długo siedziała w laboratorium, na pewno jest…
– Zapewniam cię, że jestem jak najbardziej prawdziwy. – Snape obrócił różdżkę w długich palcach, nawet nie starając się udawać, że nie czyta jej właśnie w myślach, a głowa nie łupie mu tępym bólem. Jego umiejętność legilimencji była niezawodna, na szczęście niezależnie od okoliczności. Choć przecież… Zanim wyczyści jej pamięć równie dobrze może zaspokoić swoją ciekawość. Mugole mieli szalenie fascynujący stosunek do zakazanych prawnie substancji, z którym na swój sposób był w stanie nieco się utożsamić. Wspinali się czasem na najwyższe szczeble kreatywności, to całe laboratorium było tego niezbitym dowodem.
– Czego ode mnie chcesz? – syknęła, siląc się na stanowczość i wykrzywiając twarz z bólu. Więzy wżynały jej się w ciało, a w jej oczach pojawiło się pełne przerażenia zrozumienie. – Królik cię przysłał… 
Snape zmrużył oczy. Znowu ten paskudny akcent. Rozejrzał się ponownie po pracowni, z lekkim niesmakiem. 
– Powiedz mu, że dostał swoją kasę, słyszysz?! Nic mu więcej nie wiszę! – Starała się brzmieć pewnie, ale w jej głosie coraz bardziej wybrzmiewała panika.
Z właściwym sobie podejściem magicznego snoba Severus uznawał mugoli i ich narkotyczne nałogi za prawdziwą zagadkę. Oczywiście w temacie substancji legalnych i tych mniej był bardzo zorientowany – ze względów zawodowo-hobbystycznych, rzecz jasna. Niemniej jednak opium zawsze stanowiło dla niego miłą odmianę od współczesnej rutyny mugolskich narkomanów. Już samo słowo wzbudzało skojarzenia z czymś egzotycznym i uwodzicielskim. Zakochanie się w opium przychodzi łatwo, to wiedział z doświadczenia. Kiedy zaklęcia zawodziły, trzeba było improwizować. Czyżby wszechświat w końcu się do niego uśmiechał? Odpowiednio przygotowane mogło zwalczyć nawet przenikliwy ból postcruciatusowy, a Merlin jeden wiedział, że w takim stanie długo i skutecznie ukrywać się nie zdoła, nie wspominając o dalszej ucieczce. Severus był snobem, uparcie uczepionym magicznej strony swoich korzeni, ale jeśli było coś, co w świecie mugoli mogłoby go przyciągnąć, to były zdecydowanie używki. A ta konkretna mogła go uratować od dalszego zdobywania pokątną drogą bardzo drogich składników eliksirów.
– Nie wiem kim jest Królik i nic mnie to nie obchodzi, kobieto – powiedział spokojnym, beznamiętnym tonem. Dopilnował, by złapała z nim kontakt wzrokowy i wycelował różdżkę w jej skroń. – Legilimens!




1 komentarz:

  1. A właśnie skończyły mi się opiumowe kadzidełka... Teraz już wiem czyja to wina.
    Wredny Severus; nie dość, że napada, to jeszcze planuje dobrać się do cudzych zapasów. Nie ma co takiego do domu wpuszczać. Chociaż wpuścić - nie wpuścić, i tak drań wtargnie. Po prostu lokator idealny.

    OdpowiedzUsuń